środa, 3 marca 2010

Dziś Chris... jeździł na nartach.

Znaczy się, w sumie to wczoraj jeździłem. Tzn. bardziej "sprawiałem wrażenie" że jeżdżę na narach. W zasadzie to udawałem że jeżdżę. Bo nie umiem. Właśnie wczoraj, na zawodach, to sobie uświadomiłem. Ostatni raz startowałem w 5 cz 6 klasie podstawówki. Szło mi wtedy niezgorsza, nie najlepiej, ale też nie żeby się trzeba było wstydzić. Ale wczoraj trzeb było. Narciarscy klubowicze pokazali jak powinno się jeździć. A ja leszczu bidny, myślałem że sobie pojeżdżę. Tak nie bardzo się dało. 13 miejsce na 18 nie jest wynikiem godnym mojego rozbuchanego ego.
Wygląda na to, że żeby mieć jakikolwiek trening (w sumie to w większości dziedzin sportowych), muszę należeć do jakichś klubów, zrzeszeń itp. itd. Koorde, denerwuje mnie to. Jestem samoukiem, jeździć uczyłem się sam, bo wyglądało to tak że nieco zbyt energiczny wujaszek wywiózł mnie i siostrę na górkę, i chcąc nie chcąc trzeb było jakoś wrócić z nartami na nogach. Ostatnio kuzynka starała się wbić mi do głowy "jazdę na kantach" czy jak to zwali. Nie wyszło, choć starałem się jak mogłem.Kurde! Denerwuje mnie jak diabli że własnym sprytem i porem nie nauczę się tyle, co tacy co się uczą pod okiem innych. I nigdy im nie dorównam.
Chciałem niepowodzenia zrzucić na karb złego sprzętu. Że buty za duże, narty za ciężkie itd. Ale wtedy musiałbym przyznać, że bogactwo liczy się tak samo jak umiejętności, bo ci z lepszą "boazerią", mają lepsze warunki. A nie chcę przyznać.
Więc najbardziej jestem zły na siebie, na własną głupotę i nieumiejętności. Za mało jeżdżę na nartach żeby nabrać doświadczenia. Dureń. Myślał że będzie fajny. Nie jest. Nie będzie.
Ale kiedy, z kim i gdzie mam jeździć? Nie stać mnie :/
Przynajmniej wyjeździłem się na cały rok, nie uszkodziłem się i było wesoło.

niedziela, 14 lutego 2010

Dziś Chris o święcie... Czego?

Wszystkim zakochanym szczęścia, pomyślności i zdrowych lędźwi życzę.
Ale ja sam podziękuję, święta nie lubię. Nigdy nie dostałem prawdziwej walentynki i jakoś sam nie mam nigdy odwagi wysłać takowej. Straszny ze mnie tchórz, nigdy nie mam odwagi zrobić pierwszego ruchu i wziąć inicjatywy we własne ręce.
święto zakochanych- niby fajny dzień, można się poprzytulać, poobściskiwać i w ogóle. Ja wiem że to niby komercha, że święto tylko dla kasy, że nie nasza tradycja. Ale i tak fajne. I mimo że nie lubię Walentynek, to jestem za tym świętem.

Z jednej strony jestem pod wrażeniem ilości dziwactw, i głupot jakie robią ludzie zakochani. W jakich kretynów i frajerów mogą się zmienić normalni, zdrowi na umyśle ludzie pod wpływem uczucia. Straszne to jest. Nie chciałbym nigdy stać się taki.
A z drugiej strony zdaję sobie sprawę że sam, gdy chcę się komuś przypodobać czy kiedy spotykam ładne dziewczę, zachowuję się jak skończony kretyn. (a i tak nie rozpoznałbym prawdziwej miłości, nawet gdyby strzeliłaby mnie w pysk)
No i jak tu nie być hipokrytą.

sobota, 9 stycznia 2010

Dziś, Chris opowie wam, czemu znowu będzie zanudzał was swoimi wypocinami.

Wychowałem się na dalekich, słabo ucywilizowanych południowych kresach Polski, gdzie kobiety rodzą na kamieniach, wódkę pija się wiadrami, w zimie zamarzają śpiki w nosie, a ludzie są tak uprzejmi, żę z chęcią wytłumaczą wam czemu was tam nie chcemy- za pomocą topora.
Co w związku z tym? Jestem na bakier ze wszelaką techniką i nowinkami cywilizacyjnymi, więc jak widzę takie cuda jak YouTube, to dostają entuzjastycznego kociokwiku. A nie umiem się nim posługiwać, w ogóle nie korzystam z pełni dobrodziejstw internetu itd.
W filmiku który podałem jako powód motywacji, użytkowniczka Ginny6789 opowiada jak to niewiele osób robi w Polsce fajne filmiki na YT, opowiada też o czyś takim jak vlogi ("video blogi", mi najbardziej spodobało się określenie nie używane na YT- vidblogging). Mają to niby być filmowe odpowiedniki postów na blogu. Jednak patrząc na to co dzieje się na YT, na rodzącą się "społeczność" vlogerów, szlag mnie trafia.
I nie wiem czemu. I jak nie wiem czemu to się jeszcze bardziej denerwuję. Grrrry....
Postanowiłem spojrzeć więc na to od kuchni, samemu umieszczając video na YT.
Zapewniam, ze nie będą to "vlogi", przynajmniej nie takie jakie są obecnie w polskim YT. Będę chciał zajmować się czymś konkretnym, np. to wrzucę jakąś opinię o książce, spróbuję zrobić coś śmiesznego itp.
Do tematu blogów, vlogów, YT i internetu jeszcze wrócę.

środa, 6 stycznia 2010

Dziś, Chris przedstawia Anime.



Cz. II

Dziś, Chris... wraca do życia.

Internetowego. Choć to zapewne tylko próba podniesienia z martwych trupa. I skończy się na potworze Frankensteina. Filmik który skłonił mnie do powrotu w obecnej formie: http://www.youtube.com/user/Ginny6789#p/u/14/uoAlfpOWjv0
Ale o moim poglądzie na ten temat kiedy indziej...
Aha, usunąłem lub wykastrowałem wiele starych postów. Kiedyś przekonacie się czemu. No i witryna niedługo zmieni wystrój.

niedziela, 7 czerwca 2009

Koniec...

Blog zostaje zarzucony na czas nieokreślony. Przepraszam, ale wina jest wścibskiego rodzeństwa oraz innego, ciekawszego wyzwania literackiego.
Do zobaczenia.

niedziela, 1 marca 2009

Koniec Laby!

Czyli End Of Winterholiday. Podsumujmy:
na nartach nie udało mi się za bardzo pojeździć, ale to mały problem, miałem inne zajęcia.
Szlajałem się z przyjaciółmi; graliśmy w RPG; czytałem; grałem; obijałem się i za wszelka cenę unikałem nauki. Zawiązałem nowe, miejmy nadzieję owocne znajomości i dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy.

Teraz czas wrócić do szkoły i pracować, bo następny przystanek to dopiero WAKACJE!

Patrząc na poprzednie wpisy przyszłość może i maluje się w czarnych barwach...

Jednak...

Na pewno nie będzie nudno ;)

piątek, 23 stycznia 2009

Miał hau

Mówi się ze psy wyczują złego człowieka.

Jeśliby podążać tym śladem, wychodzi na to że jestem najpodlejszym z nikczemników. Każdy pies jakiego spotkałem, na mój widok zaczyna wariować, szczeka, warczy, wyje. Jeśli idę ulicą to jest to nie do zniesienia. Ale jeszcze żaden mnie nie ugryzł. Nigdy.

Jedyne psy które mnie jako tako tolerują to moje własne.

Mniejsi bracia wilków widać mnie nie lubią, choć nigdy żadnemu krzywdy nie wyrządziłem.
Aczkolwiek ta niechęć jest obustronna, bo od psiaków wolę znacznie bardziej koty. Te z kolei nawet mnie lubią.

Dla mnie to właśnie koty są naprawdę wolnymi stworzeniami. Robią co chcą, chodzą gdzie się im podoba. I nikt ich nie rozumie. Można kota próbować nauczyć czegoś, próbować stworzyć z ni więź- ale to od zwierzaka zależy czy się mu spodobasz czy nie.

Koty chodzą własnymi ścieżkami... i to jest wolność...

piątek, 16 stycznia 2009

Musika classika

Wczoraj mieliśmy kontak ze Sztuką. Tzn. całą klasą byliśmy w Krakowskiej Filharmonii.

Ależ się czuję Kulturalny teraz.
Koncert "Musica Ars Amanda" bardzo mi się podobał, może nie tak bardzo jak podczas ostatniej wizyty, jednak było dobrze. To taki cykl koncertów dla "mniej doświadczonych melomanów" jak nas określił pan prowadzący Jabłoński. Na muzyce może i się nie znam, ale nawet moim niewprawnym i przygłuchym uchem moge ocenić grę pozytywnie.

Oto mały skrót:
Część pierwsza koncertu
RICHARD WAGNER Wstęp do Tristan i Izolda.
Bardzo dobre wprowadzenie w klimat przewodni koncertu (temat koncertu - miłość), perfekcyjne wejście, później takie "momenty", a na koniec po prostu świetne zejście w niski ton puzonów.

TADEUSZ BAIRD
Cztery sonet miłosne (ze słowami Szekspira)
Tutaj mieliśmy do pomocy śpiewaka operowego. Ta część koncertu najmniej mi się podobała, choć nie była zła.
Sonet XXII- dobry, ale nic zaskakującego.
XCI- mistrzowski, szybki, świetne altówki i tutaj spodobał mi się śpiew.
LVI i XCVII- średnie, czekałem końca.

Część druga koncertu
FELIX MENDELSSOHN-BARTHOLDY
Z muzyki do Snu Nocy Letniej Szekspira.
Uwertura- bardzo dobra, świetnie rozpoczyna Sen
Scherzo- najlepszy utwór koncertu, szybki, z dobrymi altówkami każdy dźwięk przyprawiał o dreszczyk.
Nokturn- powolny i raczej smętny, nie zachwycił mnie
Marsz Weselny -któż go nie zna? Tutaj wykonany w całości, najlepsza wersja jaką słyszałem.


Ogólnie w trakcie występu panowała atmosfera całkowitej perfekcji. Tak skupionych ludzi jak ci muzycy nie widziałem nigdy. Każdy dźwięk jest tutaj na miejscu, żadnych błędów.
Co jeszcze? Bardzo fajna gra oboju i fletu, nadawała magii utworom. Wejścia puzonu były idealne. No i absolutnie m i s t r z o w s k a grupa altówek. Każdy ich dźwięk zapierał dech w piersiach.

Całość robi wspaniałe wrażenie. Polecam zdecydowanie, jako odskocznię od dziesiejszej muzyki.

"Duc in altum" Taki napis góruje nad sceną. Milkną już oklaski, orkiestra wychodzi. Jednak muzyka wciąż gra...

poniedziałek, 12 stycznia 2009

"Brisingr"


Czyli ogniu krocz za mną.

"Brisingr" jest trzecim tomem cyklu "Dziedzictwo", autorstwa Christophera Paolini. Teraz cyklu, bo wcześniej miała być trylogia, jednak autor stwierdził że historia zbytnio się rozrosła, więc będzie nieco więcej tomiszczów.

Wielu recenzentów uważa Paoliniego za jakoweś "cudowne dziecko", za "objawienie", za nowego Tolkiena. Może mają rację. Inni z kolei, mówią że to tylko efekt dobrego marketingu i sztabu ludzi, że jego książki to tylko płytkie opowiastki dla dzieci, że to tylko kopie od innych.

Dla tej drugiej grupy mam tylko kilka słów: Go To Hell i nie wracajcie, bo niewiele o książkach wiecie.

O czym mówię? Choćby nie wiem jak bardzo się starać, samym marketingiem się z przeciętnej książki hitu nie zrobi. A Paolini i jego dzieła przeciętne nie są.

Po "Brisingrze" widać "dorastanie" tej historii (jak i samego autora) co zauważyłem nie tylko ja. Bohaterowie coraz bardziej wyostrzają charaktery, opisy zyskują na barwie, sytuacje coraz bardziej odbiegają od bajkowości i takie tam rzeczy.

Książka naprawdę wciąga, jeszcze bardziej nawet niż poprzednie części, akcja nabiera w niej rozpędu. Zaostrzyłem sobie apetyt na kolejne części.

Mnie osobiście w tej książce nie podobał się w sumie jeden moment, związany z bitwą o Gil'ead, Oromisem i jego towarzyszem. (staram się nie spoilerować).

Christopher P. jako pisarz posiada pewną szczególną cechę, która, o ile nie najważniejsza, jest ogromnie hmmm... przydatna w pisaniu. Pisarzy którzy ją mają (moim zdaniem) mogę wyliczyć na palcach.

Chodzi mi o to, że u niego nie ma zbędnych słów. Nie że słownictwo jest ubogie, o nie. Tutaj każde najmniejsze słówko zostało użyte z rozmysłem i w konkretnym celu, każdy dialog ma coś wnieść do opowieści, każdy opis ma swoje miejsce.

To cecha kogoś, kto do perfekcji opanował sztukę władania słowem. Dlatego też trzeba uważnie czytać cykl "Dziedzictwo", bo mogą nam umknąć ważne przekazy, ukryte pod postacią małych słówek.

Oprócz Paoliniego tak pisali może jeszcze Tolkien, Orson Scott Card. No i oczywiście Fran Herbert, moim zdaniem mistrz tej cechy. Z nowszego pokolenia to jeszcze wyliczyłbym Patykiewicza może jeszcze Dukaja, ale on z kolei pisze tak niekiedy niezrozumiale że czytelnik szybko się zniechęca. Wróćmy jednak do tematu.

Cieszy mnie niezmiernie fakt, że Paolini doskonale zdaje sobie sprawę z pomocy innych ludzi, co doskonale widać w podziękowaniach zamieszczonych pod koniec książki.

Podsumowując, może to tylko kolejna opowieść o elfach, krasnoludach i smokach. Ale za to JAKA opowieść! Zebranych jest tu wiele pomysłów które były już kiedyś wykorzystane, jednak teraz nabierają innego wyglądu. To nie zlepek historii zaczerpniętych od innych. Autor sam stworzył niepowtarzalny świat i zapełnił go świetnymi opowieściami.

Czy Christopher jest nowym geniuszem, tego nie wiem. Wstrzymam się z taką oceną do momentu w którym "Dziedzictwo" zostanie ukończone. Wtedy przekonamy się, czy tak jak Tolkien, Paolini będzie dalej rozwijał uniwersum Eragona, czy też może napisze coś nowego. Najczarniejszym scenariuszem byłby przyjęcie że to tylko chwilowy, jasny rozbłysk talentu, po czym pisarz wypala się i nic nie tworzy.

Ale nie gdybajmy bezpodstawnie, tak czy inaczej "Brisingr" to książka świetna, warta poznania tak przez młodszych, jak i starszych czytelników.

Ten cykl powinien wejść do kanonu obowiązkowych lektur fantastyki. Tak jest moje zdanie. Koniec.